Lotnisko w Gironie jest większe niż te na Skavscie. Więcej przestrzeni. Na hali odlotów znajduje się food bar, w którym można posilić się ciepłym posiłkiem, a rano zjeść śniadanko. Kto woli jednak zachować parę EUR w portfelu, a jednocześnie postanowił zwiedzić Gironę – podpowiadam wizytę w miejscowym Lidlu (500 m od dworca autobusowego). Zaopatrzyłem się tam w dużą bagietkę, kiełbaski, ciasteczka na deser i napój 2,5-litrowy. Wystarczyło mi to na kolację i śniadanie, a zapłaciłem niecałe... 6 EUR.
Na znajdujących się na departure filarach (nie wszystkich) są umiejscowione kontakty elektryczne. Trzeba się jednak odpowiednio wcześniej przy nich zadomowić, ponieważ jak tego nie zrobimy to pozostanie nam jedynie stwierdzenie, że są już okupowane :-) Tym razem pod jednym leżał sobie gość i oglądał film na laptopie, a pod kolejnym jakaś dziewczyna rozłożyła się z czajnikiem elektrycznym, lokówką do włosów i jeszcze kilkoma urządzeniami, których przeznaczenia nie znam ja i podejrzewam, że zna niewielu mężczyzn...
Po godz. 22 pod jednym z filarów rozłożyłem swoją matę samopompującą, plecak pod głowę, śpiwór na siebie. Aby zapewnić sobie nieco spokoju przysunąłem stend reklamowy Ryana. Zasnąłem bardzo szybko. Ok. 2 obudził mnie jakiś hałas. Otwieram oczy i widzę pracownika lotniska jeżdżącego wózkiem elektrycznym i sprzątającym podłogę. Tu się nieco zaskoczyłem (pozytywnie), bo wielokrotnie czytałem na forach i blogach, że np. w Bergamo na czas sprzątania wszyscy bacpackersi są stłaczani w jednym rogu lotniska na kilka godzin, aż zostanie ono posprzątane. Tymczasem w Gironie pan sprzątał całą halę metr po metrze, podjeżdżał do mnie i... po prostu mnie omijał. Objeżdżał dookoła i jechał dalej. Nice :-)
Ok. 4 zaczęli schodzić się ludzie na poranne odloty. Pora wstawać. Poczułem się strasznie nieświeżo. Czas coś z tym zrobić. Toalet sporo, ale wszystkie całkiem często odwiedzane. Zamknąłem się więc w toalecie dla niepełnosprawnych. Tu spokojnie się umyłem, jednak prysznic to to nie był... Check in bez problemu. Za security tyle miejsca, że wcisnąłem się na jakąś ławkę (miękkie obicia) przy mało uczęszczanym gate i... jeszcze 1,5 godz. pospałem. Obudziłem się jak zaczęli nawoływać pasażerów mojego samolotu do wyjścia. Ładnie. Ja tu spałem, a kolejka całkiem, całkiem. Małe zdziwienie, bo przy wyjściu na płytę lotniska akcja „koszyk”. Żal mi się zrobiło dziewczyny, która przyszła z torbą o takich gabarytach, że chyba nawet na rejestrowany była by za duża. Kobieta z obsługi lotniska poleciła włożyć torbę do koszyka, a ta dziewczyna usiadła i się chyba załamała... Minę miała nieciekawą.
Na zewnątrz mgła. Jak te samoloty lądują? Musi być chyba system ILS. Mimo jednych z ostatnich pozycji zajmuję miejsce przy oknie. Start. Po osiągnięciu wysokości przelotowej ponownie zasypiam. Jednak takie tanie podróżowanie jest męczące ;-) Budzę się jak schodzimy do lądowania. Siadamy mięciutko, a po chwili już idę w stronę terminala. Piza. Italia. Pogoda cudowna. Ciepło i słonecznie. Rewelacja. Lotnisko raczej małe, ale oblegane. Oprócz Ryana lata tu EasyJet, tradycyjne linie i jeszcze kilka lowcostów. Po terminalu biegają goście w garniturkach i wciskają karty kredytowe Citi... Skąd ja to znam :-)
Na zewnątrz jeszcze bardziej mi się podoba. Ile zieleni. Extra! Mam 4 godz. stop overa. Później kolejny lot do Frankfurtu Hahn. Powinno wystarczyć czasu na na największą atrakcję Pizy i jedną z największych całych Włoch. Krzywa Wieża. Z lotniska to jakieś 4-5 km. Można sobie zrobić spacerek, ale ze względu na niewielką ilość czasu i dwa dni drogi za sobą decyduję się na przejażdżkę komunikacją miejską. Do samej Krzywej Wieży spod samego terminala kursuje autobus linii czerwonej (Lam Rossa). Bilet 4-godzinny (na wiele przejazdów w tym czasie) kosztuje 1,75 EUR i można go nabyć w automacie na przystanku. Co mnie nieco zaskoczyło to bardzo duża liczba przystanków po drodze. Autobus zatrzymuje się praktycznie co 200-300 m. Mijamy dworzec kolejowy. Stąd pociągami możemy dostać się w inne ciekawe miejsca w okolicy, np. do Florencji.
Dojeżdżam do Krzywej Wieży. Na tabliczce z trasą kursu, która jest zawieszona w autobusie – przy odpowiednim przystanku jest narysowana ów wieża. Nie sposób nie wiedzieć gdzie wysiąść :-) Sama wieża w istocie jest dzwonnicą katedralną i należy do kompleksu zabudowań w stylu romańskim na Campo dei Miràcoli. Ze względu na niestabilne podłoże wieża zaczęła się odchylać jeszcze w trakcie budowy rozpoczętej w 1174 r. Przez całą swoją historię wieża mniej lub bardziej się odchyla/odchylała od pionu. Od 2001 r. (wcześniej zamknięta) otwarta dla turystów.
Widok naprawdę niesamowity. Do tej pory widziałem ją tylko na zdjęciach i w telewizji. A słyszałem o niej już chyba w przedszkolu jak mama opowiadała mi, że takie cuda na świecie się zdarzają :-) Jak zwykle najwięcej turystów z Japonii, chociaż nie tylko – słyszałem i polski język. Każdy robi sobie zdjęcie trzymając wyprostowane do pionu dłonie. Ot taka ciekawostka :-) Mnóstwo straganów z pamiątkami i wbrew pozorom nie są takie drogie. Samo wejście na wieżę już trochę kosztuje. 15 EUR. Ja dziękuję. Jak na budżetowego turystę przystało zadowolę się jedynie jej pięknem zewnętrznym ;-)
Pora wracać. Te autobusy Lam Rossa to fajna sprawa. Kursują dosłownie co 10 min. Okazuje się, że mam jeszcze trochę czasu do odlotu. Wysiadam po drodze przy pomniku Galileusza (urodzony w Pizie włoski astronom z XVI w.) To starówka. Idę na spacer i w poszukiwaniu prawdziwej, włoskiej pizzy. Jeszcze przed podróżą założyłem sobie, wielokrotnie słysząc tu i ówdzie jak to nasza, polska odmiana pizzy różni się od oryginału, że muszę właśnie ten oryginał sprawdzić. I nie sprawdziłem. Godz. 12 w południe, w tu wszystko pozamykane. Część lokali dopiero się otwiera. Te co są otwarte serwują jedynie kawę, napoje i cista/ciastka. Pizza jest dostępna jedynie w kawałkach, odgrzewana i na wynos. Nie tak to sobie wyobrażałem. Ostatecznie skosztowałem czegoś, czego niestety nie pamiętam jak się nazywało. Obrazowo rzecz ujmując wyglądało to tak, jakby ktoś dwie pizze nałożył na siebie i tak upiekł. Smak nawet znośny, ale ogólnie jestem rozczarowany.
Na lotnisku jestem godzinę przed odlotem. Bardzo duża kolejka do security. Największa z dotychczas widzianych i odstanych. Porusza się jednak sprawnie. Co większe plecaki lądują (lub nie, bo się nie mieszczą) w koszyku. Mój łaskawie nie musiał. Znowu siadam przy oknie. Startujemy z blisko godzinnym opóźnieniem. Jestem nieco zaniepokojony, ponieważ w Hahn mam przesiadkę na samolot do Gdańska z jedynie 2-godzinnym, planowym stop overem. Przelatujemy nad Alpami – niesamowity widok.